Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/31

Ta strona została przepisana.

jutrznia przed dalekiemi wodami zaświtała, wyciągnąłem ku niej ramiona, jakby do oblubienicy mego serca, która z rozpuszczonym warkoczem wstaje z łożnicy, aby się zbliżyć do tego, który ją jedyną na całe życie ukochał...
Pan Kasper odkrząknął i posunął kilkakrotnie nogami, jakby się niecierpliwił.
— Miły bracie — zagadnął po chwili — jużci ani kamieniem, ani drzewem nie jestem, które martwe jest i pozwala sobie pleść różne, choćby najpiękniejsze rzeczy. Co mi z tego krasomówstwa twego, jeśli ja, jak tabaka w rogu, nic a nic niewiem. Wiem tylko, że ją miłujesz, jak miłować młodemu człowiekowi przystoi; ale jeśli chcesz jakiej rady, lub usługi z mojej strony, to zacznij z innej beczki. Najprzód chcę wiedzieć, gdzie i jak poznaliście się, a potem powiem ci moją opinię, co o tej sprawie myślę.

VII

Szucki potarł ręką po głowie, milczał czas niejaki, a potem rzekł:
— Wiesz, że po ś. p. rodzicu odziedziczyłem niewielki folwarczek górski, w którym jest wiele słonej wody, a mało chleba. Przy tak słonem życiu. trudno było mieć jakieś górne fantazye. To też ich nigdy nie miałem. Nie sięgałem myślą do żadnej wojewodzianki, ani kasztelanki. Jadłem chleb z solą, któ-