Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/34

Ta strona została przepisana.

jąc wierność i miłość wspólną oblubienicy naszej... Rzeczypospolitej!
— Mów o panie Krystynie... o pannie Krystynie — przerwał szybko pan Kasper i sięgnął do oczu.
— Kiedy tak w kościele śpiewaliśmy — ciągnął dalej Szucki — zaturkotały jakieś powozy przed kościołem. Obejrzałem się i obaczyłem kilka dam, otoczonych służbą, wchodzących do kościoła. Widziałem, że się o coś kościelnego pytały. Nie zważaliśmy na to, tylko dokończywszy weselnego śpiewu, wstaliśmy od ołtarza i zbliżyliśmy się do progu... Tu, przy progu obaczyłem jedną z niewiast podróżnych, która klęcząc, miała oczy do nieba wzniesione... Co w tych oczach widziałem, tego powiedzieć nie umiem. Gdyby się niebo nade mną otworzyło, nie doznałbym większej rozkoszy... I kiedy tak w te oczy, jak w obrazek święty patrzałem, wstała nieznajoma, zbliżyła się do mnie i zapytała, czyj się to ślub odbywa. — Nasz ślub, wielmożna dobrodziejko! — odpowiedziałem śmiało — a jest nas teraz dziesięciu nowożeńców. Poślubiliśmy najukochańszą oblubienicę naszą, to jest Rzeczpospolitę Polską i przyrzekliśmy jej oddać życie aż do ostatniej kropli krwi! Takie znaczenie miał ten hymn wspaniały, który nam zaintonował ksiądz proboszcz!...
— Mów o pannie Krystynie, o pannie Krystynie! — przerwał znowu skwapliwie pan Kasper.