Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/38

Ta strona została przepisana.

ganku się zbliżyłem, spojrzałem na dziewicę i poznałem... Krystynę!
Szucki wstrzymał tu na chwilę oddech. Czarne oczy jego potoczyły się po izbie, jak dwie świecące kule...
— Gdy do niej przystąpiłem — mówił dalej — patrzała na mnie czas niejaki, jakby sobie coś przypominała. Potem uśmiechnęła się boleśnie i rzekła: — Znam wasze z kościoła w Łysej. O tym dziwnym ślubie dotąd zapomnieć nie mogę!... Ale cóż wam dam na drogę, kiedy już ani strzępka kaftana hetmańskiego nie mam?... — To rzekłszy, okazała mi próżne rączęta swoje i z taką boleścią na mnie spojrzała, żem o mało głośnym płaczem nie ryknął! Poskramiając jednak swój afekt, ozwałem się do niej: — Wielmożna panno Krystyno... Kaftan mężnego hetmana, który carów związanych do Polski przyprowadził, może nie jednego z nas natchnąć równem męstwem i odwagą, gdy tego samego mamy przed nami wroga. Kiedy jednak skarb ten drogi już jest wyszafowany, to niechże go zastąpi lada strzępek z twojej szaty, panno Krystyno, a dla mnie będzie on taką samą relikwią, jak dla moich towarzyszy kawał kaftana hetmańskiego. — Gdy te słowa wymówiłem, patrzała Krystyna na mnie czas niejaki, przyczem twarz jej raz bladła, raz rumieniła się... Potem uśmiechnęła się, jak tylko aniołowie w niebie uśmiechać się umieją, spuściła oczy i rzekła: — Szaty moje są szatani po-