Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/44

Ta strona została przepisana.

drogą, na której ślady pozostawili za sobą konfederaci, obiecując mu za to sowitą nagrodę.
...Tak jechałem od wsi do wsi, od dworu do dworu. We dworze tyle tylko zatrzymywałem, ile ponasycić i łyżkę strawy zjeść. Ale piątego dnia zaczęło mi coś w oczach majaczeć. Jakoby gwiazdy jakie spadały przede mną z nieba na ziemię. Pocierałem ręką po oczach, śpiewałem Godzinki i Antyfony, ale to wszystko nic nie pomogło. Jakieś dziwne światła migały ciągle przede mną...
...Przypemniałem sobie, że pomiędzy temi światłami widziałem często — Krystynę! Widziałem ją raz jako królową ziemi i nieba, siedzącą na gwiaździstym tronie i rozdającą białemi rączętami swemi na wszystkie strony błogosławieństwo!... Drugi raz znowu widziałem ją milczącą, jak statuę z marmuru. Twarz jej była zasępiona, oczy zapłakane. Wtedy zdawało mi się, że widzę nagrobek nieboszczyka wojewody w kościele krakowskim, jaki żona jego, jejmość pani wojewodzina, tamże postawić kazała. Wtedy przejmowało mnie wskroś jakieś zimno grobowe, a w piersi często tchu mi zabrakło. Zdawało mi się, że Krystyna umarła.
...Takiemi okropnemi widmami dręczony, straciłem przytomność i już nic więcej z tego dnia nie pamiętam. Chłop myśląc, że drzemię, wiózł mnie dalej. Był bowiem do tego przyzwyczajony, że często