Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/49

Ta strona została przepisana.

a spać nie było wolno. Nie tęgie wprawdzie w tych pieśniach rymy, Kochanowski lepiejby rzecz ułożył, ale dla nas i te były dobre, bo szły z serca do serca!...
...Kiedy tak razu jednego jakąś pieśń jej śpiewałem, która mnie i ją mocno rozrzewniła, wziąłem jej rękę, pokryłem pocałunkami i rzekłem:
— Panno Krystyno! Nie kryję wcale mego afektu dla was. Wiem także, że mnie, chudopachołkowi, nie wypada takiego afektu żywić dla tak wysoko położonej osoby, która może między krzesłami senatorskiemi wybierać! Ale kiedy słońce z wysokiego nieba na cedr wyniosły świeci, toż wolno i małej roślince, która gdzieś między mchami rośnie, w tem słońcu się rozkoszować i na chwilę pomarzyć, że ono tylko dla niej świeci!... Nie bierzcie mi więc za złe, jeżeli ja, jako owa mała i nikczemna roślinka, uroiłem sobie, że słońce waszych oczu łaskawie mi sprzyja! Wierzcie mi, że bez tego słońca zwiędnę i uschnę, jako schnie trawa, gdy ją mróz zwarzy! A jeśli mi sprzyjać zechcecie, to mogę z małej trawki wyrość w tak okazale drzewo, jakim jest cedr na Libanie!
...Kiedy tak wymowne słowa z ust mi płynęły, uważałem, że twarz Krystyny stawała się coraz bledszą, jakby ją zimno jakie ogarnęło. Wzięła swoją rękę ode mnie, odstąpiła dwa kroki i rzekła:
— Zaledwie temu pół roku będzie, gdy przejeżdżając koło kościoła w Łysej, usłyszałam śpiew weselny: Veni Creator! Pomyślałam sobie: to ślub jakiś,