Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/51

Ta strona została przepisana.

które gwałtem cisnęły mi się do oczu, obróciłem się i pobiegłem do stajni, aby osiodłać konia, którego darował mi krewny Krystyny, imćpan Jastrzębski, i znowu się do Pułaskiego przyłączyć. A kiedy, włożywszy do olstr pistolety i dosiadłszy gniadosza, na pożegnanie ostatnie do ganku nim zatoczyłem, wyszedł do mnie imćpan Jastrzębski, a podając mi rękę, rzekł do mnie:
— Niech was Bóg prowadzi i strzeże świętej sprawy waszej! Krystyna nie może was pożegnać, bo coś słabo jej się zrobiło. Ma bardzo delikatne zdrowie i lada co zaraz ją z nóg powali. Ale kazała wam powiedzieć: Do zobaczenia!
...Gdy wzdłuż ogrodu przejeżdżałem i między lipy i klony oko puściłem, widziałem koło dworu biegające kobiety, jakby na dworze jakie nieszczęście się stało!...
Tu zamilkł Szucki i spuścił głowę na piersi, jakby był mocno zmęczony. Pan Kasper siedział i mocno zafrasowany patrzał przed siebie. W izbie było już zupełnie cicho.
W tej chwili leżący na słomie stary szlachcic obrócił się nagle i zawołał przez sen:
— Żywcem, żywcem do grobu ją kładą!...
— Czy słyszysz te słowa? — zawołał nagle Szucki i zerwał się z ławy na równe nogi. — Czy słyszysz, że oni żywcem do grobu ją kładą? Jak to,