Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/55

Ta strona została przepisana.

Pan Kasper wyprowadził towarzysza do sieni, okulbaczył siwkę i za wyjeżdżającym sam wrota przymknął. Wróciwszy do izby gospodniej, odmówił pacierz, a sparłszy głowę na stole, zaczął wnet dosyć głośno chrapać. Czasami tylko ruszał wąsami i marszczył czoło, jakby miał jaki sen szpetny.

XI

Tymczasem Szucki, dosiadłszy siwki, wysunął się zwolna przez ulicę Bielańską ku Woli. Mimo wszelkiej krewkości swojej, musiał temperować bieg konia, aby nie ściągnąć na siebie w późnej nocy podejrzenia rajtarów królewskich, którzy tu i owdzie, jadąc stępo, przerzynali miasto w różnych kierunkach.
W mieście bowiem, od czasu napadu na króla i uwiezienia go przez konfederatów, zarządzono niektóre środki ostrożności. Mianowicie teraz, gdy miał się odbywać sąd na tak zwanych królobójców, to jest tych, którzy go z Warszawy uwieźć usiłowali, były porozstawiane wszędzie straże, które w razie niebezpieczeństwa, dawały sygnały placówkom wojska królewskiego. To też często można się było spotkać z taką strażą, a czasem nie obeszło się bez bitki.
Szucki jechał spokojnie przez ulicę Bielańską. Noc była już późna, tylko w pałacach pańskich tu i owdzie było jeszcze światło. Zresztą ciemny płaszcz nocy pokrywał wszystko nieprzebitą ciemnością.