Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/58

Ta strona została przepisana.

Po kilku godzinach zaczęło na wschodzie niebo blednąć. Ciemne chmury rozsuwały się, a za niemi wybiegały powoli światłe smugi z różowemi brzegami.
Szucki zatrzymał konia i otarł pot z czoła. Spojrzał ku blednącej stronie nieba, zdjął czapkę i tak stał chwilę, jakby się modlił lub wschodzącą jutrzenkę podziwiał. Potem nakrył głowę i stępo puścił się do gospody.
Gdy wszedł do izby gospody, było już tam zupełnie ciemno. Tylko przy tragarzu wisiał mały kaganiec i słabe rzucał światło na leżącą pokotem po ziemi i stołach szlachtę.
Zbliżył się do pana Kaspra, jakby mu chciał zdać sprawę z zadanego mu specyfiku na umartwienie serca, ale pan Kasper tak rozkosznie chrapał, że nieszczęśliwy pacyent nie miał odwagi zbudzić go.
Powoli usiadł koło niego na ławie. Długi czas milczał i patrzał przed siebie. Twarz jego, zarumieniona od wiatru, wyrażała wielkie zmęczenie. W oczach jednak gorzało pełne światło.
W końcu prawdopodobnie poskutkował zalecony przez pana Kaspra specyfik, bo Szucki pochylił głowę, a oparłszy się o stół, ułożył się do snu za przykładem swego towarzysza.
Wkrótce zasnął. Nie spał jednak tak rozkosznie, jak pan Kasper. Głowa jego wstrząsała się często jakby od kurczów wewnętrznych, a ręce wy-