Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/59

Ta strona została przepisana.

ciągały się naprzód, jakby kogoś chciały wziąć w objęcia swoje... A wtedy na twarzy malowało się rozkoszne uczucie, w źrenicach napół przywartych błyszczały jasne światełka i drżały, jak iskry rozpalającego się zarzewia...
Kaganiec od pułapu rzucał na śpiących światło dziwnie niespokojne...

XII

Gdy się to w gospodzie „pod Złotą Wiechą” działo, na pierwszem piętrze przy Senatorskiej ulicy, zaraz z wieczora, były dwa skrajne okna nadzwyczaj jasno oświetlone. Środkowe okna i drzwi, wychodzące na balkon, były ciemne.
Ulicą przechodziło dwóch mężczyzn, owiniętych w ciemne, szerokie płaszcze.
— Zdaje się, że dzisiaj nikogo nie będzie u starościny — ozwał się jeden, patrząc w okna pierwszo-piętrowe.
— W salonie zupełnie ciemno — odparł drugi, zatrzymując kroku i przykładając rękę do oczu.
— Widać, że się wybierają na wieczór do kasztelanowej, albo wojewody.
— Prędzej do wojewody. Starościna chce gwałtem pannę Krystynę skopulować z wojewodzicem!
— Starościna sprytna kobieta, ma wiele doświadczenia z życia, ale ta sprawa jej się nie uda.