Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Dla czego nie miałaby się udać? Krystyna piękna, jak posąg Wenery! Dwudziestoletni Węgierski napisał do niej odę, gdy ją ujrzał w kościele farnym, jak dla biednych kwestowała.
— Co innego młody rymopis, a co innego wojewodzic. Ludzie dzielą się na dwa gatunki. Jedni mają wieczną oskomę do potraw, które inni codziennie zajadają. Do pierwszych należą rymopisy. Wojewodzic to człowiek zawsze syty.
— Na piękną brzoskwinię, chociażby po sutym obiedzie zawsze znajdzie się apetyt!
— Ba, a jeśli kto od brzoskwini obiad zaczyna?
Tu rozśmiali się obaj, a wziąwszy się pod ręce, poszli dalej ku Krakowskiemu Przedmieściu.
— Ja ci co innego jeszcze powiedzieć mogę — ozwał się jeden z nich po chwili — a to pewnie cię niemało zadziwi.
— Już w tej chwili jestem jak najmocniej zdziwiony — śmiejąc się odparł towarzysz — tylko powiedz mi, co mnie tak mocno zadziwiać może? Spodziewam się, że to będzie arcymisterna ploteczka, w jakie ty zawsze obfitujesz.
— Tym razem nie plotka, ale szczera prawda... Sam wojewoda szaleje za Krystyną!
— Wojewoda... stary wojewoda szaleje za Krystyną? Co ty mówisz! Naprawdę, zaczynam się dziwić!
— Niema się wcale czemu dziwić. Odkąd