Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/63

Ta strona została przepisana.

bronią. Jedne trzymały w kryształowych puszkach białe, różnych odcieni, proszki, drugie otwierały papierki z różową mączką, inne wykrawały z czarnej kitajki małe plasterki, a najstarsza przypalała przy świecy woskowej białe migdały i od czasu do czasu próbowała na ręce czarności zwęglonej substancyi.
Pokój, w którym to się odbywało, był zastawiony wykwintnemi meblami. Mahoniowe stoliki miały nogi rzeźbione, wyobrażające łapy różnych dzikich zwierząt, sporo złocone. Adamaszkowa, z żółtego jedwabiu sofa stała naprzeciw okna i kształtem swoim przypominała muszlę Cytery. Po bokach sofy wysuwały się z perskich dywanów wysokie lilie wodne, naśladujące stoliki, trzymające na otwartych kielichach wyzłacane wazoniki z egzotycznemi kwiatami. Nad sofą wisiał duży olejny obraz, przedstawiający Endymiona śpiącego. Pod nim, na wystającej konsolce, stał zegar z alabastru misternej roboty. Trzymał go w nieubłaganych objęciach swoich złocony Chronos, z dużą brodą i kosą w ręku. Zdawał się słodko zasypiać przy dźwięku wahadła, jakby nie chciał liczyć godzin, które nielitościwie jedna za drugą ubiegały!...
Zaiste, miał to być przybytek, w którym godzin ani czasu się nie liczy... A jednak złośliwy, brodaty i niby śpiący starzec policzył te godziny skrupulatnie i wszystkie wypisał na twarzy siedzącej przed gotowalnią kobiety...