Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/65

Ta strona została przepisana.

łem w sposób nader misterny. Inne nakrapiały zżółkłą szyję woniejącymi wódkami i nacierały jedwabnemi płatkami, aż się skóra rumieniła. Włosy, posypane białym proszkiem, nastroszono wysoko i powtykano w nie wiele błyszczących kamieni.
Po kilkogodzinnej walce, tryumf zwycięstwa odbił się na wszystkich twarzach. Sztuka zwyciężyła w końcu brodatego starca, chociaż stojący przy drzwiach Cerber uśmiechał się na to złośliwie, widząc, jak niegodną bronią walczono przeciw patryarchalnemu bogowi z kosą w ręku.
— Pani starościna wygląda dzisiaj, jak szesnastoletnia panienka! — ozwała się najstarsza z fraucymeru.
— Starościna Korycka zagryzie się z osamotnienia! — szepnęła najmłodsza, uśmiechając się figlarnie.
— Tak pięknych włosów nie ma nawet wojewodzianka! — dodała trzecia z wyrazem niekłamanej admiracyi.
Starościna stanęła przed dużem, w kącie stojącem, zwierciadłem i z upodobaniem obejrzała się na wszystkie strony. Podniosła zgrabnie długą, fałdzistą suknię, aby koniec trzewiczka obaczyć. Był to jedyny, nie tknięty dotąd zębem czasu wdzięk kobiecy. W istocie nóżkę miała przecudną. Ale wdzięk ten tak rzadko występuje do boju...
— Czy panna Krystyna już gotową? — zapy-