Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/66

Ta strona została przepisana.

tała po chwili, uśmiechając się do źwierciadła. — Prosić ją do mnie!
Za kilka chwil weszła Krystyna do buduaru. Kobiety rozstąpiły się i stanęły półkołem.
Dziwna rzecz! Na twarzach fraucymeru nie widać było żadnego szczególnego wrażenia. Przeciwnie, najstarsza zakąsiła usta, jakby szydzić chciała. Najmłodsza z wyrazem politowania obchodziła okiem krytycznem wszystkie fałdy białej, prostej sukienki, która lekko dotykała się perskiego dywanu. Artystka z palonym migdałem w ręku patrzała z widoczną zgrozą na naturalny, płowy kolor brwi, które, jak dwa złociste łuki, wygięły się nad ciemno szafirowemi oczami młodej dziewicy. Starościna utrzymała na twarzy wyraz spokojny, jako sędzia neutralny.
Za to wszystkie martwe twarze na ścianie i przy progu zaczęły się nagle ożywiać. Oba Kupidyny wyraźnie uśmiechnęły się radośnie i mocniej naprężyły swe łuki. Śpiący nad sofą Endymion otworzył ukradkiem oczy i z pod gęstych rzęs swoich strzelił jasnem wejrzeniem... Zaspany przy zegarze Chronos potrząsł brodą i zapomniał policzyć kilku minut, które bez jego kontroli ubiegły... A stojący przy drzwiach Cerber przetarł zielone oczy i najeżył sierść, przypominając sobie dawną służbę swoją za lat młodszych...