Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/68

Ta strona została przepisana.

z wielką uwagą. Potem uśmiechnęła się z litością i rzekła:
— Nie wiem doprawdy, Krzysiu, czy ty dzisiaj chcesz iść na pokoje wojewody, czy naśladując sielankową Dorydę, pójdziesz gdzie szukać jaworu, aby tam z wieńcem róż czekać na ukochanego Filona!... Zaprawdę, twój kostium sielankowy więcej nadałby się do tej ostatniej roli, niżeli do wysokich komnat wojewody... Któż się tak ubiera?
— Radziłam się własnych oczu i zwierciadła — odpowiedziała Krystyna mile wibrującym głosem.
— Moja droga, zbliż się tylko do mnie i spojrzyj w zwierciadło, jak przy mnie wyglądasz.
Rzekłszy to, starościna wzięła Krystynę za rękę i obie stanęły przed dużem zwierciadłem.
Zaprawdę był to kontrast dziwny. W jasno-szafirowej, jedwabnej sukni, z narzuconemi złotemi bukietami, wyglądała starościna, jak gipsowy manekin modniarki, na którym rozwieszono prześliczną materyę. Jej twarz o ostrych rysach, wybielona blejwasem, napstrzona czarnemi, misternie poprzyklejanemi muszkami, miała wiele podobieństwa do kamiennej niewiasty, stojącej przy nagrobku. Chude, oliwkowej barwy ramiona sterczały niedyskretnie z pod podwójnej warstwy koronek, które ubytki wdzięków filuternie przykrywać miały. Do tego wysoki kołpak z pudrowanych włosów, postawiony na głowie, przypominał mimowoli owe baranie czapki małomiesz-