Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/71

Ta strona została przepisana.

bieta iść do szturmu z całym zasobem wdzięków nic nie może na potem zostawiać!
Krystyna patrzała na starościnę, jakby jej słów dobrze zrozumieć nie mogła. Starościna mówiła dalej:
— Dzisiaj młody, zamożny człowiek nie jest tak łatwym do złowienia. To, co mu dzisiaj w rozmowie z dziewiczą skromnością dajesz, nie podrażni go, bo on już syty jest takich bakaliów. Trzeba więc umieć wyszukać jego słabostek i z tych korzystać. Gdy się starościna samborska dowiedziała, że stolnikowicz lubi nadzwyczaj małą nóżkę u kobiety, to nóżka jej była zawsze widzialną, czy to w powozie, czy w kościele, czy na pokojach jejmość pani stolnikowej. I dopięła swego... Wojewodzie unosił się nad krągłemi ramionami Branickiej...
Krystyna spuściła smutno głowę. W jej ciemno-szafirowych oczach błysło szkliste światło...
— Nie — ozwała się cichym, ledwie dosłyszalnym głosem — ja tutaj ludzi nie pojmuję. Są oni zupełnie inni od tych, o których w ustroniu podkarpackiem marzyłam. Tutaj takich nigdzie nie znalazłam.
— Bo takich, o których myślisz, niema na świecie! — żywo przerwała jej starościna.
— Zdaje mi się, że ich gdzieś widziałam — odszepnęła cicho Krystyna i westchnęła głęboko.
Głuche milczenie zapanowało w komnacie,