Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/74

Ta strona została przepisana.

W trzecim pokoju zatrzymała się sędziwa dama, a poprawiwszy włosy, usiadła w aksamitnym karle.
— Czy pan Korwin jest już gotów? — zapytała służącego. — Prosić go do mnie!
— Od godziny, jaśnie wielmożna pani — odpowiedział służący, zabierając się do wyjścia.
Za kilka chwil, z przeciwległego skrzydła apartamentów dały się słyszeć powolne, odmierzone kroki. Klamki odmykały się i zamykały, drzwi skrzypiały... i wkrótce stanął przed starościną jegomość pan Janusz Korwin.
Był to mężczyzna trzydziestoletni. Twarz miał pełną i rumianą, rysów dosyć przyjemnych. Duża, upudrowana peruka dodawała jego zdrowej twarzy jeszcze więcej świeżości. Broda i wąsy były zupełnie zgolone, tylko siny ślad pozostał po nich. Ubrany był we frak z grubej, jedwabnej materyi barwy perłowej, z pod którego wyglądała długa westa ze złotemi guzikami, przepasana poniżej złotym łańcuchem, z wiszącem rajskiem jabłkiem. Czarne, aksamitne spodnie związane były nader misternie przy kolanie szerokim fontaziem, od którego poczynały się blado-różowe pończochy, przy samej stopie chowające się w lśniące, ze srebrną klamrą trzewice.
Starościna patrzyła z wyrazem zadowolenia na twarzy na zbliżającego się do niej siostrzana, który, ucałowawszy jej rękę, usiadł przy niej na nizkim taboreciku.