Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/78

Ta strona została przepisana.

wydęły się jeszcze więcej. Widać było w nim dumnego człowieka, którego słowa starościny dotknęły w najsłabszem miejscu. Milczał jednak i nic nie odpowiedział.
— Kasztelanka Atalia jest wprawdzie tobą zajęta — mówiła dalej starościna, łagodząc urażoną dumię siostrzeńca — sama to widziałam, że oczy jej wszędzie za tobą chodzą. Mimo to mówię ci, jeżeli jej serduszka czemś nie posolisz, to może wszystko z niego wywietrzeć! Do tego masz skojarzonych adwersarzy przeciw sobie, których nie można lekceważyć.
— Dotąd o tem wcale nie wiedziałem. Miałżeby młody Krasiński...
— Widzę, że nie masz wprawnego oka. Moje kobiece oczy więcej widzą. Dlatego czuwać muszę nad tobą i Krystyną, abyś ty kasztelankę Atalię, a ona wojewodzica do ołtarza zaprowadziła. Byłby to nie mały splendor dla naszego domu, nie mówiąc już nic o fortunie z jednej i drugiej strony, która jest znaczną, a nawet waszą przewyższa.
Pan Janusz podniósł się, jak człowiek pewny siebie, który tylko z grzeczności za ofiarowany sojusz dziękuje, i ucałował dwa palce starościny. Poczem, zamieniwszy taborecik na karło, rozparł się z pewną dumą i rzekł:
— Jakkolwiek protekcya stryjenki, już jako kobiety, w takim razie wiele znaczy, chciałbym jednak