Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/8

Ta strona została przepisana.

ło na wspomnienie bolesne, że się traci Ojczyznę, że się puszcza dom rodzinny?
A jednak z głuchego milczenia, jakie potomne wieki o zasypanych miastach zachowały, należałoby wnosić, że mieszkańcy miast, zagrożonych zniszczeniem, wyszli z bram jego obojętnie i z apatyą pogodzili się z losem, który im kazał u innych szukać schronienia! Należałoby wnosić, że ci ludzie nie kochali ogniska rodzinnego, a opuściwszy je raz, nie wrócili już nigdy, bodaj wspomnieniem do niego!...
A przecież tak nie było.
Przypadek wykrył po wielu wiekach zasypane miasta. Ręka potomnych zaczęła teraz powoli rozkopywać pozostałe ruiny, świadki owej strasznej katastrofy. I powoli z tych ruin zaczęły występywać drobne szczegóły, towarzyszące tej katastrofie, które wymownie świadczą przeciw twierdzeniom, jakoby mieszkańcy tych miast nieszczęśliwych wychodzili obojętnie z progów swoich rodzinnych, wychodzili bez łzy w oku, bez boleści w sercu!...
Zaraz na wstępie uderza nas wielki, uszanowania godny obraz instytucyi Rzeczypospolitej.
Oto przy bramie, w głębokiej niszy stoi skielet żołnierza rzymskiego, z długą włócznią w ręku!
Jak wielkie musiało być wyobrażenie obowiązku publicznego, jeżeli, żołnierz ten, stojący na straży, nie opuścił swego stanowiska, na którem go zaskoczyła straszna katastrofa! A przedeż tą bramą, koło