Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/84

Ta strona została przepisana.

gąsiorek węgrzyna na tę fantazyę z nim wychylił. Taki plan ułożywszy sobie, chyłkiem udał się rzeźnik za miecznikiem.
Tymczasem cechmistrz mieczników, nie wiedząc wcale, że ktoś za nim kroczy, szedł dalej z głową ku ziemi spuszczoną i machał rękami, jakby co mówił do siebie. Rzeźnik ostrożnie z uśmiechniętą twarzą postępował za nim.
Koło kościoła Ś-go Jana, zatrzymał się miecznik. Zdjął czapkę, przeżegnał się i odmówił, krótką modlitwę.
Dziwnem wydało się to wesołemu rzeźnikowi. Był bowiem tego zdania, że człowiek, idący niedobremi drogami, o co miecznika posądzał, bierze przynajmniej na ten czas rozbrat z Panem Bogiem. Miecznik zaś, nietylko tego nie uczynił, ale nawet z pewnem przejęciem dłużej niżeli zwykły pacierz rozmawiał z Bogiem. To nasunęło rzeźnikowi różne myśli, lecz żadna z nich nie kwadrowała z jego kumem.
— Tam do kata! — mruczał rzeźnik — czy ma rozmowę ze złodziejami? Czy przystał do Pułasczyków i z wytrychem w kieszeni idzie nocą wykradać z więzienia tych, których temi dniami, jako królobójców, sądzić mają szubienicą?...
Tymczasem minął miecznik farę i szybko, jakby się czego obawiał, skręcił w mały przesmyk, który prowadził na tak zwaną „Kanonię“. Rzeźnik spie-