Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/85

Ta strona została przepisana.

sznie podążył za nim. W ciemnym przesmyku widział wyraźnie cień długi.
Stanął u wylotu ciemnego przesmyku i zamyślił się na chwilę. Po chwili wziął nóż, wiszący u pasa, pomacał ostrze i rzekł:
— Bądź co bądź, miecznik jest człowiek stateczny i zacny. Czy mu nagle zajączki do głowy nie przyszły, tego nie wiem. Zawsze jednak trzeba iść za nim. Jeśli co robi na seryo, to pewnie dobrem i poczciwem być musi. W takim razie, trzeba mu pomdóz. Droga na Kanonię wprawdzie niebardzo pewna, tak samo, jak ulica Rycerska, ale przecież dwóch nas nie zlęknie się i dziesięciu drabów! Więc w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Amen!
To rzekłszy, cechmistrz rzeźnicki wziął nóż do ręki i powoli wsunął się w ciemny przesmyk za miecznikiem...
Noc była dosyć ciemna. Wprawdzie gdzieniegdzie błyskały gwiazdy na niebie, ale wiatr zachodni pędził nieustannie stado chmur przed sobą i zasłaniał niemi światło, na niebie migocące. Ulice miasta były po większej części ciemne. Tylko gdzieniegdzie, przy bramie pałacu dygnitarza, wisiała duża latarnia, a kołysząc się na wietrze, rozlewała niepewne światło na niedaleką przestrzeń. Domy mieszczan, wyjąwszy gospód, były ciemne.
Rzeźnik szedł zwolna długim przesmykiem i pilnie obserwował swego poprzednika, który ze spu-