Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Miecznik, widocznie zmieszany, miał jakąś inną odpowiedź na ustach. Czekał tylko, kiedy cechmistrz rzeźnicki swoje perory zakończy. Wspomnienie jednak szpiegów Salderna wzburzyło mu całą krew. Nakrył głowę i rzekł:
— Schwytaliście mnie na gorącym uczynku i teraz już się wam nie wymknę. Tak żartobliwemu człowiekowi, jak wy, nie chciałbym takich rzeczy mówić, o jakich teraz właśnie myślałem. Ale gdy napomknęlście o szpiegach Salderna, którychbym sam własną ręką pozabijał, toż muszę przed wami otworzyć serce i wyspowiadać się.
Tu wziął rzeźnika pod rękę i obaj cofnęli się w ciemniejszy róg placu, aby na siebie nie ściągnąć uwagi.
— Wiecie, panie Marcinie, — zaczął miecznik — że mojem rzemiosłem jest robić miecze i pałasze. Jakkolwiek z tego się wcale nie pysznię, ale to stawia mnie bliżej szlachty, niżeli bicie wołów i kłucie wieprzy!
— Tam do kata — krzyknął rzeźnik — czy szukacie ze mną kłótni? Czy nie widzicie, że mam nóż u pasa?
— Uchowaj Boże, abym chciał przeto z wami się poróżnić. I wy tak samo jesteście mieszczaninem, jak i ja. Wiecie dobrze, że mieszczanin nie ma głosu ani na Sejmie, ani w Radzie Królewskiej. My od praw publicznych jesteśmy odsunięci, jak kot od mleka. Bez