Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Rzeźnik pomyślał chwilkę, pokręcił głową i odparł:
— Nie zdaję mi się, żeby to była maskarada! Ale coś innego do głowy mi przychodzi. W mieście pełno szpiegów, zapłaconych przez cudzoziemców. Otóż przed nimi trzeba się taić. Zapewne ten jegomość, udając się do jakiegoś dygnitarza w służbie publicznej, zakrywa twarz, aby nie był przez jakiego szpiega poznany.
— Masz słuszność. To być może... ale czekaj, gdzie kareta pojechała?
— Zakręca właśnie na ulicę Senatorską... Zapewne do prymasa. Niech mu Bóg szczęści!
I obaj mieszczanie poszli dalej odbywać swoje nocne wędrówki.

XVI

Podczas tego, kamienica przy ulicy Senatorskiej, z której przed dwiema wyiechała kareta starościny, zdawała się być w głębokim śnie pogrążona. Wszystkie okna frontowe były ciemne.
Nie wszyscy jednak używali w tej kamienicy snu błogiego. Dwa okna, wychodzące na dziedziniec, pozasłaniane błękitną firanką, były jeszcze oświecone. Kilkakrotnie nawet przesunął się po firankach cień kobiety.
Był to pokój Krystyny, która czuwała jeszcze.