Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.1.djvu/95

Ta strona została przepisana.

Snać wieczorna rozmowa ze starościną rozdrażniła jej umysł i nie dała jej myśleć o spoczynku. Siedziała w dużem krześle i zamyślona, patrzała przed siebie.
Pokoik ten był wykwintnie i z gustem urządzony. Stanowił dziwny kontrast, porównywając go za pokojem starościny.
Nad małą sofką wisiał obraz włoskiego pendzla, przedstawiający jakąś scenę z pierwszych czasów chrześcijaństwa. Przed mocarzem, którym prawdopodobnie był Neron, otoczona lektorami, stała przecudnej piękności kobieta. Z boleścią niewymowną załamała ręce i wzrok błagalny utkwiła w niebo. Przed nią, u stóp mocarza, leżało małe dziecię krwią zbroczone. Po drugiej stronie, chowając się w fałdy jej białej szaty, stały dwie małe dziewczynki, podobne do siebie, jak bliźnięta. Starzec jakiś, zakrawający na senatora, patrzał z po za głowy mocarza, uwieńczonej wawrzynem, z wyrazem litości na tę scenę. Twarze, umieszczone przed mocarzem, miały służalczy wyraz gniewu, taki sam, jaki miał ich pan i władca. Zdaje się, że to była jedna karta z martyrologii chrześcijańskiej.
Naprzeciw tego obrazu widać było szerokie płótno, wyobrażające obronę Częstochowy preciw Szwedom. Szwedzcy żołnierze drapią się na wyłomy muru, z muru garstka obrońców rzuca pociski, kamienie... na ich czele, w białym habicie, stoi mnich siwy z krzyżem w ręku... A w obłokach unosi się Najśw.