Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Szucki tymczasowo sięgnął zanadrze i wyjął kaletę. Otworzył, przeliczył i wstał z ławy.
— Cóż, bracie, chcesz począć? — zapytał pan Kasper, patrząc na niego ze smutkiem.
— Pójdę — odpowiedział z determinacyą Szucki — przebiegnę dokoła Warszawę mil kilka, czy gdzie śladu nie wynajdę, w którą stronę się udali. Może Bóg litości pełen nie dozwoli, abym się pożegnał ze szczęściem mojem, które zaledwie ujrzałem.
Pan Kasper i palestrant chcieli coś powiedzieć, ale Szucki uścisnął im rękę i szybko wybiegł z gospody.
Pospieszył za nim pan Kasper, a dopadłszy go w sieni, uchwycił za rękę i zapytał:
— A jeśli oni zagranicę wyjechali, cóż tedy poczniesz? Czy będziesz ich gonił po świecie i o czem?
— Gdy się dowiem, że wyjechali zagranicę — odparł z determinacyą Szucki — to wrócę w góry, sprzedam zagrodę i pogonię za nimi. I wszyscy czarci nie wydrą mi szczęścia mego!
Jeszcze raz rzucił się na szyję pana Kaspra, serdecznie go uściskał i wypadł z sieni na ulicę.
Pan Kasper stał w progu, długo patrzał za odchodzącym. Pokiwał głową i rzekł do siebie:
— Oby dobre drogi wybierał, bo tylko dobre drogi prowadzą do szczęścia. Bóg z nim!
I wrócił czemprędzej do ciepłej izby gospody, bo wiatr jesienny był zimny i mroźny.