Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/11

Ta strona została przepisana.

Atalia otarła oczy batystową chustką i zwróciła się do matki.
— Niestety — ozwała się — już mam wszelką pewność, że tak było w istocie, jak mówił Marcinek. Przecież on jest w przyjaźni z pokojowcem starościny, który wczoraj był z panem Januszem u wojewody!
— Ale plotki, moja droga, i nic więcej. Służba zazwyczaj opowiada sobie różne domysły i przywidzenia.
— Mam na to i inne dowody. Starościna jest biegła w podobnych intrygach. Widziałam, jak wczoraj, trzymając koło siebie wojewodzica, ustawicznie powtarzała mu, że Krystyna jest samotna, że prawdopodobnie myśli o gościach wieczora, że może za kimś tęskni... że ona na jej miejscu miałaby prawa do podobnej tęsknoty. Opisywała mu w rozkosznych barwach samotną, tęskniącą Krystynę... Opisywała jej komnatę. Odgadywała, co teraz robi, a w końcu objawiła życzenie, że byłaby wielce ciekawą, gdyby ktoś chciał sprawdzić jej przeczucie i potwierdził to wszystko... słowem, wyzywała go sama do tego. Cóż dziwnego, że za chwilę potem znikł Adam z salonu i nie okazał się, aż po godzinie. A jaki był szczęśliwy i rozpromieniony!...
— Sama siebie dręczysz niedorzecznemi domysłami — rzekła kasztelanowa i zamyśliła się nieco.
— Nie, ja to czuję, że ona go osidłała. Dla mnie