Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/110

Ta strona została przepisana.

pił, szlachcic pozwolił mu usiąść na ławie i swój węzełek odłożyć. Mimo to nie tracił spokoju i wierzył, że prędzej, czy później gość go pożegna, i że przy pożegnaniu nawet serdecznie obaj się uściskają i wieczną przyjaźń sobie poprzysięgną.

XIV

Taki był mniej więcej stan rzeczy w kraju, przez wojska astryackie zajętym, gdy Szucki powracał do swojej zagrody ojczystej. Ciemniejszych stron tego oblicza nie widział, bo mu one narazie w oko nie wpadły.
A były tu i owdzie strony ciemniejsze. Każde bowiem poruszenie społeczeństwa wydobywa na wierzch męty i różne niedogniłki. Byli w kraju ludzie, pozbawieni wszelkich szlachetniejszych uczuć, którzy w zamąconej wodzie dla siebie rybki łowić chcieli. Egoistyczny ich cynizm pozbawił ich wiary w przyszłość narodową. Zdawało im się, że Polska już do grobu złożona. Prędko więc i na wyścigi spieszyli się, aby na stypie nieboszczyka ułowić dla siebie spory kawał pieczeni, albo przynajmniej jaką kość obgryzioną. Pospieszyli z wiernopoddańczym afektem do pełnomocników cesarskich i powrócili zaszczyceni honorami i jurgieltem...
Szucki tych ciemnych plam nie widział i nie wiedział wcale, jak kraj o podobnych ludziach sądzi.