Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/112

Ta strona została przepisana.

wało mu się wtedy, że, oddając życie swe Ojczyźnie, nic jej więcej dać nie mógł i że przynajmniej za to pozostanie mu błogie przekonanie, że dowiódł wielkiej miłości ukochanej Polski.
Dzisiaj inne stronictwo utorowało sobie drogę do opinii publicznej, a to, do którego on należał, jest aplwane i poniewierane, a nawet zarzucają mu zbrodnię, że podjęciem walki spowodowało katastrofę rozbioru.
Pięć lat minęło, a jak się rzeczy zmieniły! To, co przed pięciu laty było najwyższym szczytem patryotyzimu, osądzonem jest dzisiaj za zbrodnię. Wczoraj bohaterowie — dziś banici!
Szucki stanął na wzgórku i oparł się o dąb stuletni, który nagie swoje konary nad nim rozpostarł. Przed nim czerniła się w dolinie biedna jego zagroda, po której widać, że gospodarza pięć lat w domu nie było.
Cóż ten gospodarz przyniósł dzisiaj z sobą do swojej tyle lat niewidzianej zagrody? Jakież wspomnienia z tego czasu, jakie trofea pozawiesza na pustych, smutnych, pochylonych ścianach?...
Szucki zbierał właśnie te wspomnienia i zapłakanem okiem patrzał przed siebie.
Tam, gdzie się ta drożyna pod figurą zakręca, tam w błękitnawej przezroczy błyszczy krzyż kościołka parafialnego, gdzie się tak błogo modlił, mając biodra przepasane szablą, którą miał walczyć za nie-