Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/113

Ta strona została przepisana.

podległość Ojczyzny — tam w tym kościołku śpiewał mu kapłan Veni Creator, pieśń weselną, a on ślubował uroczyście wierność i miłość Rzeczypospolitej... tam ujrzał po raz pierwszy Krystynę...
I cóż teraz z sobą przynosi z tych wszystkich wspomnień?...
Przy tem mimowolnem zapytaniu samego siebie wzdrygnął się Szucki i zbiegł ścieżką w dolinę.
W dolinie, nad małym górskim strumykiem, leżała uboga zagroda. Był to mały folwarczek, obejmujący zaledwie kilka włók górzystej, nieurodzajnej ziemi, która prócz rozkosznego jałowca i różowego mchu, nic innego rodzić nie chciała. To też chudo, bardzo chudo żyło się na tej ziemi, więcej słowem Bożem, niżeli chlebem...
A jeśli chleba było skąpo, za to nie był on chlebem bez soli. Ta sama ziemia, która go skąpo dawała, tryskała kilkoma solnemi zdrojami, któremi nietylko chleb osolić, ale nawet i bydełko smacznie napoić można było. To też po tę wodę słoną przychodzili ludzie z całej okolicy i czerpali za darmo, jak się zazwyczaj czerpie wodę, której Pan Bóg z wnętrza ziemi płynąć każe.
I nie jedli przynajmniej chleba bez soli...
Szucki przekroczył jeden zdrój słony i wszedł na dziedziniec swojej zagrody.
Jakże tu się wiele od tego czasu zmieniło. Strzecha porosła grubym, zielonym mchem. Miejscami