Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Szucki spojrzał przez okno na podwórze. Tam stała uboga stajenka z rozwaloną ścianą. Para chudych szkapiąt wciągała z zimna w siebie brzuchy i potrząsała grubą sierścią. Po drugiej stronie stał wóz o trzech kołach, błotem obryzgany. Czwarte koło, z połamanemi sprychami, leżało pod ścianą.
Z drugiej strony ryczało głodnych kilka krówek. Biedne, z najeżoną sierścią cielątko wyglądało przez drzwi, patrząc smutno na pożółkłą trawę ogródka, która dotąd jedynem była jego pożywieniem. Kilka owiec tuliło się pod ścianę, a stado wron zuchwałych, jakby tu już ludzi nie było, uwijało się z całą swobodą pomiędzy kupy śmiecia.
Wszystko to wyglądało smutno, smutno bardzo. A przecież dawniej wystarczał mu ten świat ubogi, on tu panował i był szczęśliwy w panowaniu swojem... Dzisiaj radby oczy odwrócić od tego wszystkiego...
Otworzyły się drzwi izby — wszedł ów mały człowieczek z siwą czupryną. Nie miał już jednak na sobie owego szaraczkowego kubraku, w którym pojawił się na progu zagrody. Porządny zielony żupan był na nim opasany pasem jedwabnym, na nogach nowe kozłowe buty. I siwa czupryna wyglądała więcej przymuskaną, tylko krótko podstrzyżone wąsy zostały w dawnej nienaruszonej pozycyi. Twarz rumiana świeciła się od wewnętrznego wzruszenia.