Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/118

Ta strona została przepisana.

na siebie... Alboż to u mnie dzisiaj nie Wielkanoc?... Świat i Korona polska!... Toż zdaje mi się, żeście zmartwychwstali...
Tu znowu zaczął stary płakać. Szucki uściskał go po raz wtóry. I jemu cisnęły się łzy do oczu.
— Czyż nie godziło się was w świątecznym żupanie powitać? — mówił dalej. — Alboż to nie stoi napisane, że gdy gospodarz zagubioną owieczkę znajdzie, to bierze na się szaty świąteczne i idzie prosić sąsiadów na ucztę?...
— Ale uczta moja chudo wypadnie! — dodał po chwili, pokazując ręką na rozwaloną ścianę stajenki, ale, świat i Korona polska — ja temu nie winien! Wichry zeszłoroczne powaliły żyto i owies na ziemię, wilki wkradły się do obory... zagroda zbiedniała, choć dzień i noc pracowałem!... Ale, dzięki Bogu, świat i Korona polska, będzie jakoś lepiej, kiedyście zdrowi i żywi do ojcowizny powrócili! Mówią ludzie, że ziemia czuje tak samo, jak człowiek. Jeżeli ją kto kocha szczerze, to temu rodzi i wydaje plon obfity. A kto swój zagon ojczysty odejdzie, to zagon tęskni za nim i w smutku, nic innego nie rodzi, jak osty i chwasty!... To też nie mogłem tej ziemi w żalu utulić... pustki były i pustki!
Czoło Szuckiego pofałdowało się. Słowa starego Daniela niemile trąciły o myśl tajemną, którą właśnie miał w głowie i z którą z dalekiej strony do zagrody ojczystej powrócił... Miał właśnie tą myślą