Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/121

Ta strona została przepisana.

cił kartki i czytał dalej: „Die 20 Aprilis wyruszyłem na Sejmik, jak obyczaj polski każe, zostawiszy Maryana opiece jegomości pana Daniela Koczobuta, który tymczasem ma go wprawiać w rzemiosło rycerskie... Bezkrólewie jest burzliwe... Mam niedobre przeczucie... Boże, zbaw Rzeczpospolitę!...“
A kiedy już było blizko północy, udał się Szucki na spoczynek. Jakoś jaśniej zrobiło mu się teraz w izbie. Puste, smutne ściany pokryły się kobiercem wspomnień ojczystych. Widział je okiem duszy, wpatrywał się w nie i czuł się mniej nieszczęśliwym.
O północy zapiał mu kogut długo i przeciągle. Piał głosem czystym i dźwięcznym, jak metal, jakby czuł wdzięczność za darowane życie. I powtarzał pianie raz po raz, budząc do wtoru wszystkie koguty po wiejskich chatach.
Śród tych obrazów młodości swojej, zasnął Szucki, ale zasnął na to tylko, aby we śnie snuć dalej te obrazy...
Już było dobrze rano, gdy się przebudził. Ubrał się, obszedł kilka razy obejście dokoła i wrócił znowu do izdebki.
Długi czas chodził po izdebce zamyślony. Stary Mucek kilka razy zbliżał się do niego, jakby chciał pochwały za to, że tak ochoczo całą noc oszczekiwał zagrodę, ale Szucki nie widział go i ani razu nie pogłaskał.