Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/122

Ta strona została przepisana.

Wreszcie jakby się już na coś zdecydował, otworzył drzwi i zawołał starego Daniela.
Daniel przyszedł z białym gołąbkiem w ręku, który po karm wleciał do jego izdebki; stary głaskał go pieszczotliwie.
— Siadaj, mości Danielu — ozwał się Szucki — i słuchaj, co ci powiem. Słuchaj z uwagą, bo to rzecz wiekiej wagi.
Stary Daniel puścił gołąbka, bo po tych słowach Szuckiego odpadła mu ochota do pieszczot. Szucki mówi dalej:
— Wiem, że waszeć byłeś mi zawsze życzliwym i dziś po stracie ojca, nie mam już nikogo bliższego na świecie!
Daniel spuścił oczy, bo go pod powieką coś załechtało, westchnął i słuchał dalej:
— Niech cię najpród nie przestrasza to, co usłyszysz! O tobie, mości Danielu, nie zapomnę... ale choć na czas jakiś rozstaniemy się znowu... tylko z tą różnicą, że jak pierwej ja poszedłem do obozu, a waszeć zostałeś pod dachem, to dzisiaj obaj będziemy bez dachu!... Czy rozumiesz to waszeć?
— Świat i Korona polska! — zawołał stary Daniel — co to jest? Coś okropnego, to przeczuwam, ale co właściwie, tego nie wiem! Wszakże z obozów wszyscy porozchodzili się, jeneralicya rozjechała się...