Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Szucki rozśmiał się z goryczą, położył rękę na ramieniu Daniela i rzekł:
— Prawdę mówisz, konfederaci zwinęli obozy swoje, jeneralicya rozjechała się, sprawa przegrana, a Rzeczpospolita ze wszystkich stron sporo okrojona! Znałem ludzi, którzy mówili: — Co mi tam sprawa publiczna, kiedy mi w domu dobrze! — Otóż źle mówili, bo dom własny a sprawa publiczna to jedno. Gdy sprawa upada, to i dom upada. Otóż i zagroda nasza upadnie, bo przy upadku sprawy publicznej, jej ratować nie mogę!...
Stary Daniel nie pojmował jeszcze tych słów. Nie przeczuwał jednak nic dobrego. Spuścił głowę i słuchał dalej:
— Gdybym mógł sobie przyswoić inne zdanie ratunku Rzeczypospolitej i stanąć w szeregu regałów lub antyszambrować u posła rosyjskiego, byłbym dzisiaj miał jaką rangę wysoką wojskową lub urząd intratny... ale że inaczej myślałem, to zeszedłem na żebraka i wróciłem do zagrody o dziurawej strzesze!...
Daniel odetchnął głęboko. W słowach tych widział tylko melancholię swego pana.
— Bóg nas pocieszy, mości panie Maryanie odparł z namaszczeniem — a Pismo Święte uczy nas, że nie trzeba w nieszczęściu tak boleć, jak bolał Job nieszczęśliwy aż do utraty wiary w Boga swego!...