Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/128

Ta strona została przepisana.

rozbioru, jak spłoszone stado gołębi i tutaj przypędziła. Widzieli oni jastrzębia, krążącego w obłokach, widzieli padające pierwsze, skrwawione ofiary i zatrwożeni o dalsze, przybyli tutaj, aby tentować o ratunek.
Byli to ludzie zacni i poczciwi. Może błądzili w swoich zapatrywaniach się na sprawę kraju, ale nie mieli przy tem osobistych widoków na celu. Zdawało im się, że dwór wiedeński z natury rzeczy nie może mieć z Moskwą żadnych wspólnych interesów, a od dworu berlińskiego dzieliła Austryę cała niezapełniona niczem przepaść — pamięć i skutki Wojny Siedmioletniej. Na tej sprzeczności interesów budowano patryotyczne nadzieje.
Ale takich było mało, bardzo mało. Do ich szeregu mieszali się ludzie przewrotni i ambitni, którzy takie zapatrywanie na sprawę publiczną przyswoili sobie, aby tem snadniej dojść do ukrytych celów pod tym sztandarem patryotyzmu publicznego. Trzymali się zawsze zacnych patryotów, powtarzali to, co oni mówili, rozszerzali wkoło siebie tę samą, co tamci, atmosferę, a w ukryciu polowali na zaszczyty i honory, intratne synekury i znaczniejsze jurgielty. Zastęp tych ludzi był znaczny, a wkrótce nawet poznaczono ich.
Po za tymi ciągnęła się czereda najróżnorodniejszych czapek rogatych i kontuszów. Była to szlachta, która przez zmianę stanu rzeczy, potraciła służbę i odpadła od klamki możniejszych panów.