Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/13

Ta strona została przepisana.

Kasztelanowa patrzała zamyślonem okiem przed siebie. Atalia ocierała łzy, przeglądając się w zwierciadle. Jej twarz rumieniła się coraz więcej, a pełna pierś podnosiła się głębokiem westchnieniem.
— Zawiedzione nadzieje — mówiła dalej Atalia — byłyby dla mnie niczem, gdyby nikt o nich nie wiedział. Gdy starosta Żebrawski u nas bywał, a Otylia Zarębianka z pod nosa nam go wzięła, nie martwiłam się wcale, bo o intencyach naszych nikt jeszcze nie wiedział... Ale tutaj rozgadano wszędzie, bo nasze zachowanie się dało do tego powody. Wstyd, wstyd przed światem, że nasze plany nam się nie udały, to jest rzecz najboleśniejsza!...
— Cóż robić w takim razie? Trzeba znieść, co Bóg daje! Kto wie, jakiemi drogami On nas prowadzi?...
— Bóg nam nie pomoże, jeśli sami sobie pomódz nie umiemy... Mnie się zdaje, że tutaj trzeba coś zrobić, coby jako tako uratowało nasz honor przed światem, choćby to nas coś kosztować miało...
— Cóż myślisz? Jakiż masz plan uratowania straconej pozycyi?
— Trzeba zwrót, który niezawodnie nastąpi, uprzedzić. Zanim świat się dowie o naszej przegranej, trzeba udać przed nim, żeśmy same naszą pozycyę dobrowolnie opuściły.
— Jakimże sposobem to osiągnąć? Czy chcesz formalnie odstąpić od zamiarów względem wojewodzica?