Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/130

Ta strona została przepisana.

stanowiło obfity materyał interesów prawniczych, które chciano tutaj w ostatniej instancyi korzystnie załatwiać.
Ponieważ wszystkie te kategorye, prócz jednej, stroju swego wtedy jeszcze nie zmieniły, to łatwo było Szuckiemu poznać na ulicach stolicy rzymsko-niemieckiego cesarstwa swoich braci rodzonych i od nich zasięgnąć języka o tem, co mu w jego interesach potrzebnem było.
Zaraz pierwszego dnia, przechodząc koło zamku cesarskiego, napotkał kulawego szlachcica z ogromną szablą przy boku, któremu Niemcy z nadzwyczajną skwapliwością z drogi ustępowali.
Kulawy szlachcic miał zieloną konfederatkę na głowie, z czego można było wnosić, że dawniej do Czartoryskich należał. Konfederatkę tę i parę sumiastych wąsów niósł z taką dumą do góry, jakby wcale o tem nie wiedział, że na łokciach były dziury, jako też i w butach. Mankament ten wcale mu nie psuł ani miny, ani humoru, a ktoby po jego personie chciał o powodzeniu Rzeczypospolitej sądzić, myślałby, że dopiero wczoraj zwyciężyła wszystkich swoich wrogów.
Ucieszyła Szuckiego ta mina szlachcica. Zbliżył się do niego, wyciągnął rękę i rzekł:
— Cóż to, panie bracie, z taką miną na wieżę Ś-go Szczepana patrzycie?
Kulawy szlachcic obrócił się, spojrzał na Szuc-