Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/135

Ta strona została przepisana.

niezdarny systemat rządu. Reprezentanci narodów, na których kiedyś państwo całą swoją potęgę opierać miało, stali tam w ciemnych kątach, nieśmiali i bojaźliwi. Widoczną była na nich supremacya jednego nielicznego, uprzywilejowanego narodu. Słowiańskie mianowicie plemiona wyglądały tam nader smutno. Widać obchodzono się z niemi po macoszemu. Między niemi jedni tylko Polacy mieli postawy nieco swobodniejsze i butniejsze. Widać było po nich, że są dziedzicami świetnej tradycyi narodowej, lecz, niestety, widać było także, że tą tradycyę przynieśli z sobą tutaj na sprzedaż. Węgrzy odznaczali się także śmiałą postawą, na którą składały się świeże reminiscencye Wojny Siedmioletniej, w której państwo od ostatecznej zaguby uratowali. Dali oni już wtedy doradcom Korony wyraźny dowód tego, czem są w ustroju monarchii, mimo to zapomniano wkrótce o tem, a byli nawet później ministrowie, którzy ten naród chcieli rzucić na pastwę rozszerzającego się żywiołu germańskiego.
Polaków było tam grup kilka. Pod oknem, koło obrazu, przedstawiającego pobitą, szlachetną zwierzynę, stało ich sześciu. Mieli na sobie fraki z francuskiemi festami, pończochy, na głowie peruki z harbajtlami. Niektórych trudno było poznać, do jakiej narodowości należą. Ich twarze, ruchy i sposób mówienia zatarł w nich wszelkie cechy odrębne, po których można było poznać plemię sarmackie.