Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Za pozwoleniem mości starosto... Jeśli się nie mylę, masz otrzymać tytuł grafa?
— Tak... Słyszałem i ja coś o tem... Mówił mi komisarz cesarski... Ale... ale... ja tam temu nie wierzę.
— Ale na wypadek, gdyby waszmości ofiarowano ten tytuł niemiecki, cóżbyś w takim razie zrobił?
— Widzisz waszmość, to jest sęk nie mały. Wiem, że w kraju powiedzą zaraz: — Zdrajca, odstępca! — Ale z drugiej strony trzeba uwzględnić faktyczny stan rzeczy. Jesteśmy pod zaborem Austryi. Rząd jest silny, państwo potężne. Czyż my będziemy z niem otwartą wojnę prowadzić? Czyż nie lepiej zbliżyć się do tego rządu i przez to zbliżenie wyzyskać wszelkie korzyści, jakie na teraz wyzyskać się dadzą? Przecież w ten sposób nie narażamy naszej narodowej przeszłości. Nie zrzekamy się naszych praw, zarobionych dziejami!...
Towarzysz starosty uśmiechnął się. Zatarł ręce, widocznie kontent z głębokiej polityki patryoty.
— A zresztą, wierzaj mi waszmość, z pomiędzy trzech naszych sąsiadów, najwięcej nam otuchy w mądrości Gabinetu Wiedeńskiego, że on sprawie naszej sprzyja. Rozumie się, że nie trzeba robót politycznych mierzyć na dni i tygodnie...
— Jestem również tego samego zdania, ale w kraju można się często spotkać z przeciwnem. Przyznam się waszmości, że i ja jestem w niemałej