Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/138

Ta strona została przepisana.

kolizyi... Komisarz cesarski napomknął mi coś o pewnej, małej synekurze...
— Nie ma się co namyślać! — prędko podjął starosta, widocznie uradowany. — Bo jakże, czy drażnić ich naszą biernością? Czy też wziąć szerpentynę do ręki, jak to hołota chamska zrobiła i hulać po domach?...
Obaj uśmiechnęli się do siebie, podali sobie ręce i prawie równocześnie wyrzekli:
— Trudne nastały czasy! Trudno być dzisiaj prawdziwym patryotą. Hałastra i gawiedź miesza się dzisiaj do rzeczy publicznych, a krótkowidząca, widzi w każdym kroku, w każdem zdaniu niezawisłem, zdradę, przekupstwo!...
W tej chwili wszedł dumnym krokiem, okazałej postaci jegomość z wykwintnie upudrowaną peruką na głowie. Przeszedł raźno przez pierwszą komnatę. Zgromadzonych pod oknem zrazu ignorował, potem lekkiem pochyleniem głowy pozdrowił.
— Jeśli się nie mylę — ozwał się starosta — to in spe graf niemiecki, to jegomość pan Janusz Korwin.
— Tak jest — odparł jego towarzysz — widuję go często, a nawet znam się z nim osobiście.
— Mówią, że to człowiek katońskiej cnoty! Surowo łaje szlachtę za odstępstwo od sztandaru narodowego, za lizanie się...
— Sądzę, że tylko lepiej od nas rolę swoją odgrywa!... Udaje patryotę niezwalczonego niczem, ale