Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/142

Ta strona została przepisana.

rzyskie relacye. Dzisiaj, jako prywatny ajent patryotów polskich, przypuszczał każdego do siebie, bo to wypływało już z natury zajętego stanowiska. Więc służący odebrał natychmiast rozkaz wpuszczenia szlachcica.
Otworzyły się drzwi gabinetu, który daleko wykwintniej wyglądał niż gabinet ministra, i wszedł — Szucki.
Jegomość pan Janusz Korwin doznał jakiegoś nieprzyjemnego uczucia na widok górskiego szlachcica. Po chwili jednak wypogodził twarz i ustroił ją w pewien uśmiech banalny, właściwy dyplomatom.
— Jeżeli się nie mylę — ozwał się po chwil milczenia — to my już gdzieś się widzieliśmy. Cóż to waszmość do Wiednia sprowadza?... Czy może starunek o jaki jurgielcik? O, niestety, jest tu takich wielu, bardzo wielu! Na stypie Ojczyzny chcą kawał pieczeni ułowić!...
Szucki poczerwieniał na twarzy. Ścisnął czapkę, zmierzył Korwina wzrokiem bazyliszka i odparł:
— Najprzód, nie wierzę, mości panie Korwinie, abyśmy Rzeczpospolitę już do trumny kładli! Dzięki Bogu, żyje ona i żyć będzie, bo jest nieśmiertelną!... Rąk moich nigdybym nie skalał żadnym jurgieltem, ani synekurą... A jeśli waszmość, mości Korwinie, również tego zdania jesteś, to wyrażę wam mój największy szacunek.