Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Korwin patrzał z ironicznym uśmiechem na ubogiego szlachcica, jakby się namyślał, co mu ma odpowiedzieć, gdy galonowany lokaj wszedł do izby i nowych, znakomitych zapowiedział gości. Szucki nie wiedział, co ma począć.
— Zostań waszmość — rzekł po niejakim namyśle do niego Korwin. — Zaniesiesz w góry swoje, między ubogich chudopachołków, którzy krewkością swoją tyle biedy nam nawarzyli, wiadomość o nas, jak tutaj sprawę ratujemy!...
Szucki chciał na to coś odpowiedzieć, gdy się drzwi otworzyły, a do gabinetu weszli goście imponującej postawy. Cofnął się więc w róg komnaty, do której zaczęły teraz wchodzić co raz to nowe postaci.
Patrząc na te nowe, prawie zupełnie mu nieznane figury, nie zaniedbał także rozpatrywać się powoli w całem mieszkaniu Korwina, o ile mógł to uczynić przez otwarte drzwi gabinetu, prowadzące do dalszych pokoi.
Wnosząc z tego, co widział i co mógł z rozmów toczonych pochwycić, przyszedł do przekonania, że te apartamenty stanowią tylko kawalerskie pomieszkanie Korwina i że ani starościny, ani Krystyny niema nigdzie w sąsiedztwie.
Domysły te pogrążyły go w wielki smutek. Prócz tego, z łagodnego obejścia się Korwina mógł wnosić, że przyjazd jego do Wiednia nie sprawił mu żadnego ambarasu, że w nim żadnego niebezpieczeń-