Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Korwin zagryzł usta i patrzał chwilę na Szuckiego w milczeniu. Potem ozwał się:
— Krystyna jest obecnie w Rzymie, albo w Neapolu, dokąd dla słabego zdrowia kazano jej wyjechać. Co się zaś tyczy owego grafa, czy księcia, o tem bliższych wiadomości nie mam. Coś tam... coś tam się robi, jak mi w ostatnim liście pisała starościna... Książę ma być z włoskiej familii Garcia...
Szucki pobladł na twarzy i zachwiał się. Korwin milczał chwilę, patrząc na niego.
— Przechodząc ad rem — mówił po chwili Korwin — pomyśl sobie waszmość, czy byłaby to uczciwość odbierać kobiecie stanowisko, które się jej majątkiem i urodzeniem należy? Czy chcesz ją waszmość z tego oto przepychu — tu wskazał ręką wkoło sali — wyrwać gwałtem i przenieść do pustych i ciemnych ścian swojej zagrody?...
Szucki spuścił głowę na piersi i westchnął głęboko. Czuł, że pod powieki łzy mu się cisną. Korwin mówił dalej:
— Powiedz sam waszmość, czy byłoby to uczciwością wierzyć, że ona w tej ubogiej zagrodzie waszej byłaby szczęśliwa... że nie zapragnęłaby nigdy tego otoczenia, w jakiem się urodziła i wyrosła?...
Dwie łzy puściły się z oczu Szuckiemu. Dziwny ból uczuł teraz w piersi swojej.
— Lecz ja wiem — mówił dalej Korwin — wiem, jak sobie całą rzecz układacie. Powiadacie sobie, że