Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/156

Ta strona została przepisana.

Uboga zagroda górska była prawie cała śniegiem zasypana. Ręka ludzka porobiła w tym śniegu najpotrzebniejsze drogi, aby tylko mieć z całem obejściem jaką taką komunikacyę.
Właśnie odpoczywał po całodziennej walce z wichrami stary Daniel w ciepłej izdebce, odmawiając pacierze, gdy na dworze stary Mucek zaczął przeraźliwie skomlić. Daniel nadstawił ucho i usłyszał ciężki skrzyp śniegu, jakby wóz po nim jechał. Odmawiając głośno Zdrowaś Marya, wziął kożuszek na siebie i drzwi od sieni otworzył.
— Świat i Korona polska! — zawołał — toż to wy, mości Maryanie! Cud Boży, żeście gdzie nie zamarzli!
Szucki otarł obmarzłe wąsy, zrzucił burkę i uściskał serdecznie starego sługę.
Stary Daniel o nic go nie zapytał. Popatrzał tylko chwilę na niego i potrząsł smutno głową. Odgadł, z czem powrócił, a o szczegóły nie chciał się wywiadywać. Zakręcił się więc koło wieczerzy.
Szucki usiadł na ławie, jakby chciał wypocząć. Daniel odgadł, że to nie był wypoczynek ciała, ale wypoczynek duszy. Toż nie przerywał mu tego wypoczynku, tylko w milczeniu patrzył na niego.
Dziedzic zagrody nie zapytał się ani jednem słówkiem o gospodarstwo. Źle to wróżyło staremu słudze.
Po wieczerzy, rozgrzał się nieco Szucki, potarł ręką po czole i rzekł: