Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Danielu! Powiedz mi waść, jakimby sposobem można zostać — bogatym!
— Bogatym? — odparł zdziwiony Daniel. — Bogatym?... Każdy człowiek jest bogatym, jeżeli nie pragnie tego, co jest nad jego siłę!
— Mówisz, jak Kapucyn na ambonie! — z gorzkim uśmiechem rzekł Szucki. — Ja kazania twego nie potrzebuję, ale potrzebuję bogactwa, wielkiego bogactwa, aby ludzie, patrząc na mnie, wskazywali palcem i mówili: — Bogaty człowiek! —
Stary Daniel przestraszył się tych słów. Spojrzał z trwogą na Szuckiego i ozwał się:
— Żądza bogactwa pochodzi od złego ducha! Przecież historya mistrza Twardowskiego...
— Daj mi bogactwo, daj mi fortunę, a zrobię to samo, co zrobił Twardowski.
Stary Daniel przeżegnał się i zamilkł. Szucki podparł ręką głowę i zamyślił się.
Minęła godzina jedna i druga, a Szucki ciągle milczał. Daniel rzekł nieśmiało kilka słów. Szucki na nie nic nie odpowiedział. Widocznem było, że usnął. Zmęczone ciało wzięło górę nad zmęczoną duszą... Daniel na palcach oddalił się.
Nazajutrz, gdy cicho wszedł do izby, obaczył Szuckiego przechadzającego się szerokiemi krokami. I teraz nie zapytał go o gospodarstwo. Na twarzy jego były ślady czarnej melancholii. Cera zżółkła, oczy wpadły głęboko.