Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— No... tak... jużci... — jąkał plenipotent. — Ja właściwie nic nie mam, ale żona moja... bo to widzi wielmożny pan dobrodziej, kobiety to tam zawsze coś wyszperają... ja właściwie nic nie wiem. Jejmość panna Krystyna pisała tylko do mojej żony, dowiadując się o wielmożnego pana... a przytem pisała, że na wiosnę przyjedzie w góry!
Szucki odetchnął pełną piersią, ale zbytniej radości nie było na jego twarzy. Orkisz mówił dalej:
— Otóż to wszystko miałem wielmożnemu panu powiedzieć... Ja tam nic nie wiem, ale żona moja, do której czasem pisze jejmość panna Krystyna... ale co tam kobiety!... Zawsze jednak polecam się łasce wielmożnego pana, jeżeliby kiedy wypadła okoliczność... proszę pamiętać o najniższym słudze swoim... Jadąc do Łysej, wstąpiłem...
Tu skłonił się plenipotent bardzo nizko i odszedł do swego wózka, który stał przed gankiem.
Słowa plenipotenta sprawiły na Szuckim dziwne wrażenie. Zamiast ucieszyć, zdaje się, że go zasmuciły. Wprawiły go w tak kwaśny humor, że nawet staropolskiej gościnności uchybił, nie poczęstowawszy posłańca tak dobrej nowiny ani jednym kubkiem miodu. Rzucił się na ławę i popadł w zamyślenie.
Słowa plenipotenta nie były dla niego niespodzianką. Wierzył bowiem całą duszą, że Krystyna