Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/165

Ta strona została przepisana.

wierną mu zostanie. Rozmowa z Korwinem utwierdziła go w tej mierze. Ton jego słodki i zgodliwy zdawał się być skutkiem stałego przedsięwzięcia siostry, którego gwałtem złamać nie mógł i dlatego perswazyi próbował. Prędzej więc, czy później mógłby się z Krystyną połączyć — przynajmniej po ostatniej rozmowie z Korwinem tak wierzył.
Ale słowa plenipotenta, który wyraźnie chciał już sobie zaskarbić względy przyszłego pana swego, otworzyły nielitościwie bolesną jego ranę, którą mu zadały ostatnie słowa Korwina.
Przypomniał sobie, że jest — biednym!
— Danielu! — zawołał do starego włodarza, który właśnie wszedł do izby — ja muszę być bogatym i to wkrótce!
— A cóż tam znowu? Świat i Korona polska! Alboż my to już mało herezyj mieli w domu? — odparł Daniel.
— Przyznaję, że to była herezya... ale widzisz, mości Danielu, że czasem człowiek chwyta się i herezyi!... Teraz jednak wpadłem na inną myśl! Teraz już nie z czartem, ale z Panem Bogiem można rzecz rozpocząć.
— Byle tylko nie z czartem! Każda robota z Panem Bogiem wynagradza plonem.
— Otóż zakopanych skarbów szukać nie będziemy, bo ich prawdopodobnie w naszej ziemi niema. Ale słuchaj, Danielu! W ziemi znajdują się dro-