Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/167

Ta strona została przepisana.

przy boku, chodzili po polach zagrody, jakby czegoś szukali.
Szucki, myśląc o tych nieznanych ludziach, płożył się spać i miał sny dziwnie niespokojne. Zdawało mu się, że ci nieznani ludzie znaleźli na jego ziemi złoto, którego on nadaremno szukał, i dali mu tego złota obficie...
Nazajutrz zbudzono go nowiną, że do zagrody przyszło wojsko cesarskie. Szucki zebrał się i wyszedł na ganek. Z ganku w samej rzeczy widział cesarskich kilkunastu żołnierzy, jak nad brzegiem słonego zdroju broń w kozły poskładali i sami na wypoczynek usiedli, jakby na kogoś czekali.
Niebawem zajechała przed ganek bryka podróżna. Z bryki wysiadł jakiś rumiany jegomość w mundurze galowym ze złotym kołnierzem. Przy boku miał szpadę, a na głowie kapelusz trójgraniasty, z pod którego zwisał na plecy w jedwabny woreczek schowany harcap.
Zażądał rozmowy z dziedzicem zagrody. Szucki wprowadził go do izby.
— Jestem komisarzem cesarstwa — rzekł do niego przybyły — pod którego rządami obecnie ten kraj się znajduje.
Szucki skłonił się i czekał. Komisarz mówił dalej:
— Każdy to przyzna, że w krajach, należących do jednego państwa muszą być jedne i te same ustawy.