Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Szucki spojrzał z niedowierzaniem na komisarza. Przypatrzył się dobrze jego peruce i harcapowi w woreczku jedwabnym, czy gdzie nie obaczy owych zagiętych rożków, któremi stary Daniel go straszył...
Zagiętych różków nigdzie nie spostrzegł. Peruka była porządna, harcap obfity, nigdzie ani śladu tych akcesoryów, koniecznych według wyobrażenia starego Daniela, przy postaci złego ducha.
— Jak to? — zapytał po chwili Szucki. Ja tego dobrze nie rozumiem! Powiedz mi waszmość jaśniej.
— Powiedziałem wam — mówił komisarz — że ustawy cesarstwa wymagają, aby sól była własnością rządu. Ponieważ tutaj sól znajduje się na prywatnym gruncie, więc ten grunt chce rząd odkupić, dając za niego trzy razy więcej, niż wart jest! A nawet możecie liczyć na szczególne łaski...
Szuckiemu dziwna myśl strzeliła do głowy. Szukał zakopanych skarbów, szukał złotej żyły i nie znalazł. A tu sam Bóg zsyła mu... bogactwo!
Poczerwieniał, gorączkowy rumieniec wystąpił na lica.
— Jakto? — zawołał. — Za te jałowe pagórki, ze słonym moczarem, dajecie mi starostwo?...
— Tak jest — spokojnie odpowiedział komisarz — ofiarujemy starostwo, a nawet mógłbym obiecać... jaki tytulik, jeśli waszmość chcesz wpływu swego użyć, aby jakoś tę konieczność państwową