Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/170

Ta strona została przepisana.

u swoich ziomków wystawić w dobrem świetle... Nawet dałoby się dla zagospodarowania nowego uzyskać mały kapitalik...
Szucki potarł ręką po czole, bo nie wiedział, czy to we śnie się dzieje, czy na jawie. On szukał bogactwa za pomocą znachorów i wróżb, szukał go w rozpadlinach skał i w parowcach, a tu przychodzi ono do niego w dzień jasny, w sposób bardzo prosty i naturalny...
Odetchnął pełną piersią i jeszcze brak mu było powietrza... W tej chwili jest u kresu marzeń swoich... może być bogatym człowiekiem... panem i dziedzicem na starostwie... zrównać się prawie z fortuną Krystyny!...
Coś go jednak ukłuło. Było to przypomnienie słów starego Daniela, że ojczystego zagonu nie należy odbiegać!... Ale czemże był dla niego ten ojczysty zagon w tej chwili? Czem były te puste ściany chylącej się do upadku zagrody, te jałowe pagórki ze słonym moczarem?...
Szucki odetchnął po raz drugi pełną piersią, a twarz jego paliła się, jak bronz w ogniu...
— Więc za tę zagrodę dajecie mi starostwo! — znów zapytał komisarza.
— Starostwa... tytulik... i nawet coś gotówki! — odparł komisarz.
Ostatnich słów nie słyszał Szucki. Było mu już dosyć starostwa, ofiarowanego, które znał dobrze, gdzie był pański pałacyk... Ten pałacyk miał być