Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/174

Ta strona została przepisana.

Powoli do tej myśli przyłączyła się druga. Komisarz wspomniał coś o tytuliku... Cóżby w tem złego było? Tytuły przecież nie zniżają, ale, owszem, podwyższają zacność człowieka.
Słowem Szucki roił sobie najcudniejsze rzeczy. Był w nieustającej gorączce, nie wiedział, czy to mu się śni, czy rzeczywiście na jawie się dzieje.
Rozgorączkowany, oszołomiony pojechał do Lwowa i tam przebrał się we frak i perukę okazałą. Na lewej klapie fraka przyszył sam krawiec, na swoją odpowiedzialność, małą pętelkę dla przyszłej dekoracyi. Szucki nie widział nawet tej pętelki, ale oglądnąwszy się w zwierciadle, przyznał sam sobie, że jeszcze okazalej wygląda, niż ś. p. Maciej Korwin na owym konterfekcie w Warszawie.
Jako właściciel starostwa i w takim nowożytnym fraku nie mógł oczywiście chodzić piechotą, ani skarbniczkiem jechać. Potrzeba było oszklonej karety, czterech koni, laufrów i lokai w liberyi...
Wszystkiego tego dostarczyli za pieniądze usłużni ludzie, a Szucki nie poznawał sam siebie, tak mu się nagle kłaniać zaczęli. Mali i wielcy cisnęli się da niego z afektem, którzy o zamianie zagrody nic nie wiedzieli, tylko widzieli dostatek i fortunę niepoślednią.
— Mój Boże — myślał sobie Szucki, jadąc w karecie — co to znaczy na świecie fortuna!